Powrót po długiej przerwie!

Ani się obejrzałem, a minęło 7 (!) miesięcy od ostatniego wpisu na blogu. Codzienność pochłonęła nas w tym czasie dość skutecznie i nie bardzo chciała oddać. W ciągu tego ponad pół roku wydarzyło się całkiem sporo – rodzina się nam powiększyła o kolejnego męskiego potomka, starszy syn poszedł do przedszkola (przecież dopiero co żona pisała o porodzie!), pierwszy raz przyszło nam odwiedzić szpital na Temple Street i stuknęły nam 3 lata w Irlandii. Przez dom przewinęło się stado chorób (przedszkole!), ja miałem trochę urwania głowy w pracy, a w przy tym wszystkim, w natłoku codziennych obowiązków, blog poszedł w odstawkę. Napisałem w tym czasie szkice kilku tekstów, lecz – niestety – dokończenie ich nie było mi za bardzo po drodze.

Ale wystarczy!

Korzystając z kilku dni zaległego urlopu i „kopnięty” motywacyjnie przez kilku czytelników pytających o przyczyny braku aktywności na blogu (szczerze dziękuję za pamięć!), kończę powoli dwa wpisy i spróbuję niedługo po tym dokończyć trzeci.

Bądźcie czujni, wracamy na dniach!

Czytaj dalej


Kim jestem?

Ponieważ w obecnych czasach większość ludzi utożsamia stan posiadania z tym, kim się jest, ja też przedstawię się krótko od tej strony:

Mam mniej niż 30 lat, mam żonę, mam dobrą pracę, mam wykształcenie informatyczne, mam hobby, mam poczucie humoru, mam dystans.

Nie mam dzieci, nie mam mieszkania, nie mam kredytu, nie mam zwierząt, nie mam szczęścia w grach losowych, nie mam telewizora, nie mam czasu.

Czytaj dalej


Dlaczego jadę?

Prościej będzie zacząć od powodów, dla których nie jadę.

  1. Nie jadę, bo jestem zdesperowany – w Polsce mam rodzinę i przyjaciół, dobrą pracę i perspektywy zawodowe. Nie mam konfliktów z prawem, nie ściga mnie Urząd Skarbowy. Wyjazd nie poprawi istotnie mojej sytuacji życiowej i nie jest moją ostatnią nadzieją na dostatnie życie.
  2. Nie jadę po pieniądze – chociaż zarobki są dla mnie istotne, bo wpływają na komfort mojego życia, dają złudne poczucie bezpieczeństwa i pozwalają pokrywać koszt nieprzewidzianych zdarzeń, to nie są dla mnie priorytetem. Nie jadę aby zarobić i wrócić (choć powrotu nie wykluczam), nie jadę zapracować na kredyt we frankach zaciągnięty 5 lat temu, jak również nie jadę po to, żeby utrzymywać zza granicy czteroosobową rodzinę w Polsce. Owszem, dużym plusem jest to, że nawet uwzględniając tamtejsze koszty życia, zarobię odczuwalnie więcej niż w Polsce, ale nie są to pieniądze, które przekonałyby mnie do przeprowadzki, gdybym już wcześniej nie miał takich planów i innych powodów, by jechać.
  3. Nie jadę, bo nie wiem co zrobić ze swoim życiem – gdyby odliczyć brak własnego mieszkania (dziękuję, kredyt na 30 lat to nie moja bajka), mógłbym powiedzieć, że jestem już umiarkowanie “ustatkowany”, a moje życie jest stabilne. Nawet momentami nieco nudne. Zawód wybrałem świadomie, jestem ze swojego wyboru bardzo zadowolony i nie muszę się błąkać w poszukiwaniu tego, co mnie pasjonuje.

Po co więc jadę?

  1. Jadę po doświadczenia – w dzisiejszych czasach, jako (jeszcze) młody człowiek mam nieporównywalnie większe możliwości niż moi rodzice czy dziadkowie, żeby zobaczyć z perspektywy mieszkańca – a nie tylko turysty – inny kawałek świata, pożyć i popracować w innym kraju. Chcę po prostu zobaczyć jak to jest. Chcę wiedzieć, jak żyją, pracują i co myślą inni. Chcę zobaczyć jak będę się czuł będąc “obcym”.
  2. Jadę, bo męczy mnie Polska – a nawet nie tyle Polska, co sytuacja w kraju. Męczą mnie politycy (zarówno ci z lewej, jak i z prawej), męczy mnie “dojenie” przez Urząd Skarbowy, irytuje mnie ładowanie pieniędzy w worek bez dna zwany ZUSem. Do szału doprowadza mnie jego upośledzony brat: KRUS, drażnią mnie formalności w urzędach. Nie mogę znieść smutnych, zawistnych, pełnych jadu ludzi, którym znów coś w życiu nie wyszło.
  3. Jadę, bo chcę się sprawdzić – ktoś powiedział, że “prawdziwe życie zaczyna się na granicy strefy komfortu”. I choć nie uważam, żeby wyjazd do pracy za granicę był jakimś wielkim wyczynem, o tyle na pewno jest to coś, co “wyrywa mnie” z mojego miejsca na ziemi i rzuca na zupełnie nieznany grunt. To spora zmiana. Nie wiem dlaczego, ale czerpię z tego jakąś masochistyczną przyjemność – wiem, że będę się stresował przed wyjazdem, wiem, że będę musiał sobie poradzić tam na miejscu; nowy kraj, nowa praca, nowi ludzie – nie ma tu nic, co zapewniałoby mi komfort psychiczny i spokój. Co więcej, jadę sam, a żona dołączy do mnie dopiero za jakiś czas. Ale mimo tego wszystkiego cieszę się, że jadę. I co najważniejsze – wiem, że za jakiś czas będę dużo bogatszy w wiedzę i nowe doświadczenia.

Czy uważam, że Irlandia jest “rajem”? Oczywiście, że nie – bo nie jest. Wiem, że ma służbę zdrowia porównywalną, jeśli nie gorszą od Polski. Wiem, że autobusy w Dublinie są bardziej zawodne, niż we Wrocławiu. Są tam politycy, podatki, żule (Ops! Knackersi!) kręcący się po mieście, urzędy i formalności. Ale chcę to wszystko sam zobaczyć i ocenić, zamiast wierzyć innym na słowo. Chcę się przekonać, czy cudza trawa jest naprawdę bardziej zielona, czy tylko malowana. Chcę sprawdzić, czy “wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”, czy może “wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. I ponad wszystko nie chcę za 10, 15 albo 20 lat żałować, że mogłem jechać, a nie pojechałem.

Może to zdanie nie jest prawdziwe w odniesieniu do każdego aspektu życia, to jednak w tym wypadku nie mam wątpliwości:

Lepiej spróbować i żałować, niż żałować, że się nie spróbowało.

Czytaj dalej


Po co piszę?

Piszę, bo lubię.

A tak poważnie – piszę, bo przed wyjazdem miałem (i ciągle mam!) dużo pytań i wątpliwości dotyczących życia i pracy w Irlandii. Na wiele z nich znalazłem odpowiedź – przede wszystkim właśnie na blogach – ale ciągle mam pytania, na które dopiero odpowiem sobie sam, za miesiąc, dwa, albo później. Uznałem, że moje doświadczenia mogą się komuś przydać, tak jak mi przydały się doświadczenia innych osób.

Osobną kwestią jest to, że większość blogów, które czytałem, była pisana dawno temu. To znaczy nawet jeśli dalej są aktualizowane, to ich autorzy przeprowadzali się do Irlandii dawno temu – cztery, pięć lat, czasami nawet jeszcze przed “kryzysem” z 2008. Nie raz miałem wątpliwości, czy mogę zaufać informacjom sprzed 4, albo 8 lat. Nie sądzę, żeby Irlandia wywróciła się od tamtej pory do góry nogami, ale na pewno są różnice – dlatego nawet jeśli w jakimś stopniu powtórzę to, co pisali inni, to będzie to opatrzone datą 2014, a nie 2006.

Ostatni powód jest “egoistyczny” – chcę mieć pamiątkę. Nie wiem, czy jadę do Irlandii na pół roku, dwa lata, dekadę, czy na całe życie – czas pokaże, a ja nie wykluczam żadnej opcji. Jak by się to nie skończyło – myślę, że miło będzie wrócić do tego bloga za jakiś czas i poczytać go za rok, dwa albo za pięć lat.

Czytaj dalej


Klamka zapadła

Wypowiedzenie złożone, nowa umowa podpisana. Nie ma odwrotu – za miesiąc będę mieszkać i pracować na “Zielonej Wyspie”.

Przyznam, że odczuwam ulgę.

Nie, nie z powodu zmiany pracy – ta dotychczasowa była naprawdę rewelacyjna i nawet trochę żałuję, że ją opuszczam. Gdybym nie planował wyprowadzki z kraju, na pewno bym z niej nie zrezygnował – pracowałem w świetnej firmie, z życzliwymi, inteligentnymi ludźmi, nad interesującym projektem, za bardzo dobre pieniądze. Skąd więc decyzja o wyjeździe? O tym kiedy indziej.

Odczuwam ulgę, bo w końcu wiem, gdzie będę za miesiąc. Ostatnie dwa miesiące spędziłem na ciągłych wahaniach, rozmyślaniu, zastanawianiu się, wybieraniu, liczeniu, szacowaniu, ocenianiu – na podejmowaniu decyzji: co i gdzie chcę dalej robić, czy ma to sens, czy się opłaca, czy nie będę żałować. Nie sądziłem, że życie w takim “zawieszeniu” może aż tak męczyć. A może to ja jestem “miękki”? Tak czy inaczej – czas na ulgę i parę dni relaksu. A potem zacznie się bieganina związana z załatwianiem spraw w Polsce, planowaniem wyjazdu, szukaniem mieszkania na miejscu… Trochę mnie to stresuje.

Ale ciekawość jest większa ;-)

Czytaj dalej