W ostatnim czasie pogoda w Dublinie jest naprawdę niezła – sporo słońca, temperatury w granicach 10-12 stopni. Całość miłego efektu psuje jeden drobiazg – wiatr…
Nie wiem na ile to kwestia okolicy w której mieszkam i pracuję (wszystko odbywa się dość blisko morza), ale średnio co drugi dzień klnę na wiatr. Czasem wieje mocno, czasem wieje słabiej, ale zwykle wieje uciążliwie i nieprzerwanie. To irytuje.
Ostatnia sobota była naprawdę ładna – słońce, temperatura, brak deszczu – żyć nie umierać. Poczułem wiosnę. A w zasadzie czułem, do momentu aż nie wybiegłem z ulicy, na której mieszkam (zabudowana domami), na drogę prowadzącą wzdłuż brzegu. KOSZMAR. Nie dość, że momentami ciężko było biec, to jeszcze temperatura odczuwalna spadła o dobre 5-6 stopni, jak nie więcej. OK, nie padało, więc deszcz nie zacinał mi prosto w twarz, ale mimo wszystko… Przebieżka, która miała być przyjemnością zamieniła się w walkę z wiatrem. Nic szczególnego.
Na szczęście niedziela wynagrodziła mi te “cierpienia”. Było ślicznie, a wiatr pojawiał się sporadycznie, a kiedy już się pojawił nie był aż taki mocny, żebym mógł narzekać.