12 rzeczy, które zaskoczą Cię w Irlandii

Pisałem jakiś czas temu o rzeczach, które mnie irytują, teraz napiszę więc o rzeczach, które mnie po prostu zaskoczyły, albo dziwiły mnie, zanim do nich przywykłem. Jest to oczywiście wybór czysto subiektywny  – dam sobie rękę uciąć, że co najmniej jeden punkt z tej listy u większości ludzi trafiłby na listę „czego nie mogę znieść w Irlandii”.

Specyficzne rozumienie „ładnej pogody”

Przychodzi taka pora roku, kiedy na ulice wylegają ludzie w krótkich spodenkach i sandałach, billboardy zaczynają zachęcać do konsumpcji lodów, a lekarze udzielają ostrzeżeń związanych z przebywaniem na słońcu. Tak, wiem – myślicie pewnie teraz o upałach ponad 30 stopni, suchej i bezwietrznej pogodzie, niczym w Polsce w środku lata. Rzecz w tym, że w Irlandii podobne obrazki można zobaczyć już przy 20-22 stopniach (co jest na ogół nnajwyższą temperaturą, jaką da się w Irlandii zaobserwować przez więcej niż jeden dzień; czasami trafi się jeden dzień z temperaturą ok. 24-25 stopni), co jest na swój sposób zabawne; naszym faworytem w kategorii anegdotek pogodowych jest ta, kiedy lekarz z troską wypytywał moją ciężarną żonę o to, jak sobie radzi z upałami, podczas gdy przez Irlandię przelewała się fala upałów z temperaturami dochodzącymi do 24 stopni ;-)

Brak transportu publicznego w nocy

Od czasu narodzin dziecka problem ten nie dotyczy mnie na tyle, żebym musiał narzekać, ale domyślam się, że osób lubiących nocne życie może to być spory problem – w Dublinie (i zapewne w innych miastach także, chociaż nigdy tego nie sprawdzałem) nie funkcjonuje coś takiego jak nocny transport publiczny. Ostatnie autobusy zjeżdżają do zajezdni ok. 23:00, a potem zostają już tylko taksówki.

Bus od 7:00 do 17:30

Co więcej – w nawiązaniu do poprzedniego punktu – na niektórych trasach na pierwszy kurs autobusu trzeba trochę poczekać. O ile miałem podejrzenia, że nie będzie to 4:30 czy 5 rano, o tyle długi czas byłem przekonany, że gdzieś koło 6:00 będę mógł się już dostać „moim” autobusem do centrum miasta. Niestety – jak się okazało – pierwszy kurs autobusu przypada na okolice godziny 7:00 rano. Zrozumiałbym to jeszcze, gdyby tuż obok znajdował się Dart kursujący wcześniej, ale nie – od „mojego” przystanku do Darta jest ok. 2.5 – 3 km, więc nie jest on zadowalającą alternatywą. Pracujecie w systemie zmianowym? Macie zmianę na 7:00 rano? No to wio, na rower, bo Dublin Bus Wam w dotarciu do pracy nie pomoże…

Wcześnie zamknięte sklepy na początku tygodnia

Typowe godziny otwarcia sklepu w Dublinie wyglądają mniej więcej tak:

poniedziałek     09:00 – 18:00
wtorek              09:00 – 18:00
środa                09:00 – 18:00
czwartek           09:00 – 21:00
piątek               09:00 – 20:00
sobota              09:00 – 19:00
niedziela           12:00 – 18:00

Jeśli jesteście przyzwyczajeni do zakupów po pracy, a jednocześnie musicie pracować dłużej (albo lubicie przychodzić do pracy na 10-11, jeśli macie taką możliwość), to będziecie musieli z jeden z tych rzeczy zrezygnować, przynajmniej na początku tygodnia. W tygodniu Irlandii sklepy są na ogół czynne dość krótko, z wyjątkiem czwartków i – w niektórych przypadkach – piątku. W sobotę zwykle są one otwarte mniej więcej tak długo jak w czwartek piątek, po czym w niedzielę albo są w ogóle nieczynne, albo otwierają się później i zamykają wcześniej. Nie stanowiło to dla mnie nigdy większego problemu, ale muszę zaznaczyć, że zakupy spożywcze robię online, a do pracy przychodzę raczej wcześniej niż później, więc nawet jeśli muszę po coś podjechać do centrum, to do 18:00 na ogół bez problemu się wyrobię. Zależnie od Waszych przyzwyczajeń zakupowych – warto o tym pamiętać.

Urzędy i banki otwarte w dziwnych godzinach oraz nieczynne w weekend

Urzędy i banki to „specjalny przypadek” sklepów – w tygodniu są czynne w jeszcze dziwniejszych godzinach (np. 10:00 – 16:00), a w soboty i niedziele są po prostu zamknięte. Sam w banku bywam rzadko (a i mam oddział blisko pracy, więc zawsze mogę podejść w ciągu dnia), w urzędach jeszcze rzadziej, więc nie jest to dla mnie wielkim problemem, ale wyobrażam sobie, że są ludzie, dla których jest to nieprzeciętna uciążliwość. Ponownie, jak w przypadku sklepów, warto mieć tego świadomość.

Chipsy o smaku soli i octu

Bez większego komentarza – nie pojmuję, jak ten wynalazek może komuś smakować, choć próbowałem się przekonać ładnych kilka razy…

Park rozrywki, którego tematem przewodnim są chipsy

Tak, dokładnie tak – Irlandia ma park rozrywki poświęcony chipsom,  a jego „gospodarzem” jest „Pan Ziemniak”.

OK, trochę uprościłem, więc wyjaśniam. Kultową irlandzką marką chipsów jest Tayto, a maskotką marki jest wielki ziemniak w mało gustownej, czerwonej marynarce i jeszcze mniej gustownych spodniach w żółte pasy. Aby ulżyć Waszej wyobraźni, oto on:

Tayto

Tayto jest takim fenomenem kulturowym w tym kraju, że często nazwy „tayto” używa się jako zamiennika dla „crisp” (czyli tego, co my nazwalibyśmy „chips”). Nic dziwnego, że właściciele marki postanowili odciąć od tego sukcesu parę kuponów i zbudowali park rozrywki. Taki ziemniaczany Disneyland. Oczywiście „ziemniaczany” nie oznacza tego, że każda atrakcja jest związana z ziemniakami i chipsami – to zupełnie normalny park rozrywki, tylko że wszędzie towarzyszy nam ziemniaczany ludek.

tayto-park-map-610x0-c-default

Pytający „How are you?” nie oczekuje odpowiedzi na to pytanie

To jest coś, czego do tej pory mój mózg nie może „ogarnąć”. Pewnie już to kiedyś pisałem, ale przypomnę – na podstawie obserwacji ustaliłem, że najbardziej właściwą odpowiedzią na powitanie „How are you?” jest: „Not too bad, how are you?”. Ew. jeśli jesteście w kreatywnym nastroju, to wybierzcie sobie dowolny zestaw z poniższej tabelki – wylosujcie pierwszy człon, potem drugi człon i połączcie:

How are you?

Jakkolwiek lubię „standaryzację”, tak w tym wypadku nie mogę sobie przyzwyczaić i regularnie mnie to pytanie „zawiesza”. Jedna część mózgu ma już gotową „domyślną” odpowiedź, podczas gdy druga na gwałt szuka sensownej, w miarę niestandardowej odpowiedzi, co zazwyczaj kończy się krótkim „zawieszeniem” i postawieniem na sprawdzoną pierwszą opcję.

Krótkie baseny rekreacyjne, często bez wydzielonych torów

Czasami, mimo problemów z zatokami, lubię popływać. Kilkanaście, kilkadziesiąt basenów kraulem w umiarkowanie szybkim tempie działa relaksująco, buduje mięśnie, spala tłuszcz i ma masę innych zalet, ale – niestety – by się nim cieszyć, potrzebne jest co najmniej 25 metrów wydzielonego toru, dzielonego z 1-2, góra 3 osobami. I tu niestety można się rozczarować.

Owszem, baseny 25 metrowe są jak najbardziej dostepne (tzn. znam jeden w Markievicz Leisure Centre, ale nie wątpię, że jest więcej), o jednym 50m też mi wiadomo (Westwood Gym w Fairview / Clontarf), ale zdecydowana większość „lokalnych” basenów to baseny w szkołach, przychodniach / klinikach / centrach rehabilitacji itp. I problem z nimi jest taki, ze nie dość, że są zwykle krótkie (na oko: do 15, góra 20 metrów), co jeszcze mógłbym przeżyć, ale są one też „otwarte” – nie mają wydzielonych torów, przez co każdy pływa jak chce: jedni wzdłuż, drudzy w poprzek, trzeci „optymalizują” dystans i płyną po skosie, albo dookoła, a pomiędzy nimi wszystkimi pluskają się jeszcze dzieci…

Nie zrozumcie mnie źle – nie oczekuję wydzielonego toru na prywatny użytek, ale naprawdę, 4-5 (nawet krótkich) torów po 4-5 osób na pewno działałoby lepiej, niż 20-25 osób i „wolna amerykanka”… Dziwi mnie to o tyle, że w Polsce, nawet w basenach hotelowych mających po 15 metrów, widywałem zwykle chociaż jeden albo dwa tory, dla tych, którzy przychodzą pływać, a nie posiedzieć w wodzie…

Brak podziału na „dzieci chore” i „dzieci zdrowe” u lekarza

To akurat coś, co mnie nie tylko dziwi, ale też trochę irytuje. Otóż u GP wszystkie dzieci są przyjmowane w tych samych godzinach, w tym samym miejscu. Nie będę się rozwodzić nad tematem, bo chyba każdy potrafi zrozumieć, że idąc ze zdrowym dzieckiem na kontrolę, badanie okresowe albo (szczególnie) szczepienie, mało który rodzic ma ochotę narażać je na zachorowanie na grypę, czy inne, często groźniejsze choroby zakaźne.

Kąpanie dzieci raz na tydzień

Ot, kolejna, mało istotna ciekawostka – dzieci, nawet do wieku kilku miesięcy, kąpie się co parę dni. I zaznaczam, że „parę” nie oznacza „co drugi dzień”, ale raz na 4-5 dni, albo i tydzień. Nie żeby mi to przeszkadzało – podejrzewam wręcz, że codzienne mycie może mieć nawet więcej wad niż zalet – ale jednak choćby tylko z perspektywy osoby zmieniającej pieluszki miałbym pewien dyskomfort nie kąpiąc dziecka chociaż raz na 2-3 dni.

Brak pewnych produktów spożywczych w sklepach

Temat rzeka – jest wiele produktów, których mi tu brakuje*, ale brak kilku z nich doskwiera szczególnie.

Na pierwszym miejscu jest „prawdziwy” chleb. Oczywiście są piekarnie, które wypiekają coś zbliżonego do chleba, jaki znam z Polski, ale po pierwsze – nie ma ich aż tak wiele (może z wyjątkiem centrum miasta), a po drugie – sprzedawany przez nie chleb nie jest aż tak dobry, jakbym się tego spodziewał;

Drugi brakujący produkt to mleko UHT. O ile na ogół wolę świeże („świeże”) mleko i liczę się z tym, że jego okres przydatności do spożycia jest ograniczone, o tyle lubię mieć w domu „zapasowy” karton albo dwa z mlekiem, którego przydatność do spożycia to kilka (6?) miesięcy od daty produkcji – tak na wszelki wypadek. Niestety, nic mi nie wiadomo, by takie mleko było dostępne w Irlandzkich sklepach.

Kolejny produkt, w który zwykle zaopatrujemy się w polskich sklepach to… chrupki kukurydziane. Tak, chrupki – o takie:

chrupki kukurydziane

Raz, że sam je lubię, a dwa – są świetnym sposobem na zajęcie dziecka. Niestety, przysmak ten jest w Irlandii nieznany, a jedyne alternatywy to pełne cukru ciasteczka albo chipsy, które średnio się nadają na nieszkodliwą przekąskę dla malucha.

* brakuje, tj. nie ma ich w marketach takich jak Tesco czy SuperValu, gdzie zamawiamy zakupy on-line; oczywiście można je znaleźć w polskich sklepach na przykład

 

 

12 komentarzy do “12 rzeczy, które zaskoczą Cię w Irlandii

  1. :-) uśmiałam się nieco. Przyznam, że naprawdę intrygujący blog. Dzięki za zawarte info, właśnie zaczynam rozważać ewentualność przeprowadzki z UK do Irlandii . No cóż będę tam za dwa tygodnie, wówczas będę mogła przekonać się o części chociażby widniejacych powyżej „anomaliach”. Pozdrawiam.

  2. Wczoraj spotkała nas jeszcze jedna anomalies: zostaliśmy wyproszeni z 3 miesiecznym dzieckiem w wózku bo w autobusie juz byl 1 wozek

    • Tak, to niestety jest typowe – piętrowe autobusy, ale w większości z nich jest miejsce tylko na jeden wózek. Jeśli nie mieszkasz przy pętli (czyt: nie wsiadasz odpowiednio wcześnie), to masz szansę 50/50, że nie pojedziesz pierwszym autobusem, który przyjedzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *