„Feel at home”, czyli jak Welfare PRL mi przypomniało

Długo zabierałem się za ten wpis (bo to wspomnienie z pierwszego dnia pobytu), bo na samą myśl o “wycieczce” po PPS robi mi się słabo, ale w końcu się zebrałem… Zacznijmy od początku.

Wtorek, 29.10.2013, godzina 10:30, Parnell St. w Dublinie

Strudzony wędrowiec z dwudziestokilogramową torbą i ośmiokilogramowym plecakiem postanawia oszczędzić nieco czasu i wstąpić do Welfare Office* aby złożyć wniosek o wydanie PPS. Uzbrojony w dowód osobisty i potwierdzenie adresu zamieszkania (wydane przez pracodawcę), m nadzieję na krótką wizytę i pomyślne załatwienie sprawy. Nie wie, co go czeka…

Kolejka…

Kolejka wysypuje się przed budynek – młodzi, starzy, biali, żółci, czarni, niscy, wysocy, biedni, boga… nie, co to, to nie. Rzucam okiem za drzwi, ale początku kolejki nie widać. Uznaję jednak, że nie będę ryzykował utraty zbyt wielu miejsc i staję w kolejce nie wiedząc do czego ona tak naprawdę prowadzi – wiem tylko, że po PPS. Po piętnastu minutach stania w miejscu robię pierwszy krok.

Godzina

Godzinę później jestem za pierwszymi drzwiami, w holu, gdzie kolejka fikuśnie wykręca, byle tylko pomieścić w jednym pomieszczeniu jak najwięcej osób. W oddali dostrzegam “to” – okienko z napisem “PPS Reception”. Na oko czeka mnie jeszcze godzina stania.

Dwie godziny

„Na oko to chłop w szpitalu umarł”, jak mawiała moja matematyczka. Faktycznie. Moje „na oko godzina” zamienia się w niemal dwie godziny. OK, trudno – byle mieć z głowy, bywało gorzej. Mój niepokój wzbudza jednak fakt, że ludzie po odejściu od okienka nie wychodzą z budynku, tylko siadają i coś wypełniają…

Trzy godziny

Moja kolej! Po niespełna 3 godzinach czekania dostaję się do celu i… Dostaję kartkę A4… i numerek. 106 dokładnie. A poniżej informacja, że przede mną czeka 56 osób… Wypełniam druczek i siad… I stoję. Miejsc siedzących nie ma od dwóch godzin…

Kolejna kolejka (i czwarta oraz prawie piąta godzina)

Czekam. Na sali jest około 14 “okienek”, jednak ich “obłożenie” jest ciekawe – mam wrażenie, że w danym momencie pracują góra trzy, może cztery. Co chwilę w którymś siada Pan lub Pani, obsługuje jednego petenta i za chwilę znika. 5 minut później ktoś pojawia się w innym okienku. Przez pierwszą godzinę nie zauważam nic podejrzanego, ale po kolejnej godzinie mam podejrzenia, że w rzeczywistości pracują tam tylko cztery osoby, które biegają “zapleczem” od okienka do okienka z przerwą na kawę po drodze… No nic, czekam już prawie 5 godzin, mogę postać jeszcze chwilę – tablica informacyjna pokazuje numer 94.

Piąta godzina (ze sporym okładem)

106! Tak, to ja! Biegnę do okienka. Miły Pan przyjmuje druczek, prosi o zdjęcie okularów i “zasłania” kurtynkę za moimi plecami (guzikiem, nie żeby ręcznie się musiał fatygować). “Proszę bliżej”, “proszę w lewo”, *cyk!*… Dziękuję, proszę czekać na list.

Że co?!

Pięć i pół godziny czekania na załatwienie sprawy w trzy i pół minuty?! Dzięki Welfare poczułem się nie tylko jak w domu, ale też odmłodziłem się o parę lat – nie pamiętam wszak, żebym musiał stać w Polskim urzędzie w takiej kolejce w ciągu ostatnich 10-12 lat…

Co ciekawe, PPS dotarł dzisiaj. Na liście data – 29.10. Czyli numer dostałem “od ręki”, ale musiał spędzić tydzień w drodze i dotrzeć pocztą, bo inaczej by się “nie liczyło” – za łatwo by było. Ech…

* Obecnie częściowo przemianowane na nowoczesne “Intreo”, co zgodnie z objaśnieniem na stronie www, ma “zapewnić lepszą jakość usług”. To trochę tak jakby zmiana nazwy ZUS na Nasza-Kasa.pl miała automatycznie podnieść wysokość emerytur…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *