Czerwone, czy zielone?

Tak mi się przypomniało, że moją pierwszą refleksją z wizyty w Dublinie, jeszcze we wrześniu, było to, że NIKT nie przejmuje się tutaj sygnalizacją świetlną dla pieszych. Ma to sens, bo sygnalizacja jest tak fatalnie skoordynowana, że czekanie po 1-2 minuty na przejście przez pustą ulicę to norma. Niby są przyciski do “zgłaszania chęci przejścia”, ale nawet po ich wciśnięciu czas oczekiwania na zielone światło jest absurdalnie długi. Do tego dochodzi ciche przyzwolenie ze strony Gardy (Irlandzka policja), a i sami kierowcy wiedzą czego się spodziewać i podchodzą do pieszych ze zrozumieniem, nawet jeśli sami mają zielone światło – o ile pieszy nie wbiega im przed maskę, to zwykle nawet nie trąbią, tylko nieznacznie zwalniają, żeby go puścić, skoro już wszedł na ulicę.

Dla osoby obserwującej przez wiele miesięcy żenujące uganianie się polskiej policji za pieszymi, którzy przeszli przez pasy na czerwonym świetle w momencie, w którym w zasięgu wzroku nie było ani jednego auta, to dość ciekawe doznanie. A przecież Irlandia też mogłaby nieco podratować w ten sposób swój budżet ;-)

Choć “model” irlandzki mi odpowiada (masz mózg, jesteś dorosły, to go użyj i na własną odpowiedzialność zrób to, co uważasz za właściwe), to jednak zauważyć trzeba dwie kwestie:

  • takie podejście wymaga wyobraźni i współpracy obu stron – pieszych i kierowców (w Polsce chyba póki co niewykonalne – zbyt wielu szaleńców znajduje się jeszcze w obu grupach)
  • fałszywe poczucie bezpieczeństwa, jakie człowiek tu odczuwa jest zdradliwe – już kilka razy złapałem się na tym, że wchodzę na jezdnię pobieżnie tylko rozglądając się dookoła

Mimo wszystko – odpowiada mi to rozwiązanie.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *