Ciąża w Irlandii – cz. 11: Poród w Irlandii

Przyszła pora na kulminację serii „ciążowej” – informacje o tym jak wygląda poród w Irlandii przygotowała, jak zwykle, żona:

Poród w Irlandii – coraz bliżej…

Tak jak już wcześniej pisałam, poród w Irlandii odbywa się w szpitalu, w którym chodziło się na wszystkie wizyty. Trzeba na niego zabrać ze sobą kartę ciąży. Opiszę tutaj mój przypadek (wariant “public”). Oczywiście z relacji koleżanek wiem, że może być bardzo różnie, ale większość z nich jest zadowolona z opieki w szpitalu, w którym rodziłam (Rotunda), chociaż zdarzają się pojedyncze negatywne opinie.

Jak się sprawy mają?

Termin porodu nieubłaganie się zbliżał, ale synek nie śpieszył się na ten świat, a podczas wizyt w szpitalu niewiele mogłam się dowiedzieć. W 40. tygodniu lekarze określili położenie główki jako “cephalic 3/5″ – wartość ta oznacza jaka część główki jest wyczuwalna, lub jaka część główki jest w miednicy (trzeba pytać, bo każda położna opisuje to inaczej :-) ) – ale poza tym jednak nikt nie powiedział mi nic konkretnego: czy to już niedługo, czy wszystko jest w porządku. Nie zrobili też KTG. Z tego co wiem, to w Polsce w każdej przychodni można zrobić sobie KTG jeśli jest się po terminie – tutaj czegoś takiego nie proponują. Co więcej, nikt nie bada też szyjki, co jest moim zdaniem dużym minusem na tym etapie ciąży. W związku z tym pojechałam prywatnie do ginekolog, która mnie dokładnie zbadała, uspokoiła i oszacowała wielkość dziecka na 2800g.

Najwyższy czas?

Piątego dnia po terminie stwierdziłam, że synek coraz mniej się rusza – czytałam, że może to być oznaką zbliżającego się porodu, ale nic innego na to nie wskazywało. Kolejny dzień wyglądał tak samo, więc zaczęłam troszkę panikować i powiedziałam mężowi, że jedziemy na “emergency”. Jeśli przypadek nie jest zbyt poważny, to trzeba chwilę poczekać – najpierw przyjmuje położna, a później lekarz. Położna robi szczegółowy wywiad oraz 20 min. KTG, a do tego bada szyjkę. KTG było prawidłowe i położna stwierdziła, że jeszcze trzeba zaczekać kilka dni, ale ostateczną decyzję miał podjąć lekarz. Na lekarza musieliśmy czekać około trzech (!) godzin. Lekarka, która nas przyjęła nie była zbyt uprzejmą osobą (osobiście nazwałbym ją raczej “bardzo chłodną”, bo jej uprzejmości nie mam wiele do zarzucenia – dop. mąż) i niewiele wyjaśniła. Powiedziała tylko, że mój stan nie jest bezwzględnym wskazaniem do wywoływania porodu, ale ona i tak go wywoła, bo jestem już po terminie, a na porodówce akurat są wolne łóżka, więc nie ma sensu dłużej czekać. Stało się to tak szybko, że ze stresu zaczęłam się trząść, co nie ułatwiło podpisania odpowiednich dokumentów. Chwilę później byłam na oddziale patologii ciąży, a mąż jechał po moją torbę szpitalną :-)

Na oddziale

Oddział patologii ciąży zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie – czysto, przestronnie, nowoczesny sprzęt, mnóstwo położnych i studentek położnictwa do dyspozycji pacjentek. Wszyscy bardzo życzliwi, wytłumaczono mi krok po kroku co będą ze mną robić i jak wygląda cała procedura. Całe szczęście, nie dali mi od razu oksytocyny tylko żel “Prostin”. Jest on dużo łagodniejszy niż oksytocyna w kroplówce. Cała procedura polega na 3-krotnym podaniu żelu – 1 dawka raz na 6 godzin, a następnie – jeśli wody same nie odejdą – lekarz przebija pęcherz płodowy. U mnie wystarczyła jedna dawka – od razu zaczęły się skurcze, po dwóch godzinach odeszły wody, a 3 godziny po odejściu wód położna prowadząca mój poród oraz studentka położnictwa prowadziły mnie na porodówkę (a mąż nosił torby – dop. mąż).

Porodówka

Porodówka, podobnie jak patologia ciąży, bardzo dobrze wyposażona w sprzęt, przestronna i czysta. Minusem mógłby być brak toalety przy każdej sali, ale u mnie wszystko szło tak szybko, że nawet nie miałabym czasu skorzystać ;-) Trafiłam na bardzo rozsądną położną i lekarkę. Lekarza nie ma normalnie przy porodzie, chyba że przy opcji “prywatnej”, ale zawsze pojawia się w trakcie komplikacji (tak chyba jest też w Polsce?).

Poród

Planowałam poród bez znieczulenia i przedyskutowałam mój plan porodu z położną na początku. Przy 4 cm rozwarcia zaczęłam się jednak wahać i pytać o epidural (znieczulenie rdzeniowe), ale położna najpierw zaproponowała mi gaz. Zdecydowałam się na tę opcję – całkowicie nieinwazyjne, trzeba tylko głęboko oddychać. Nie likwiduje bólu, ale człowiek się relaksuje, bo czuje się jak po “kilku głębszych” :-D (z perspektywy “widza” wyglądało to na stan pt. “o jeden ‘rozchodniaczek’ za dużo” – dop. mąż). Kiedy miałam 6 cm rozwarcia zaczęłam wręcz błagać o “epidural”, ale moja położna namówiła mnie, żeby jednak trochę poczekać. Wszystko szło bardzo szybko, a znieczulenie zewnątrzoponowe bardzo często spowalnia poród. Po 20 minutach było już 8 cm więc zgodziłam się na brak znieczulenia. Później pamiętam tylko że położna powiedziała mi że jak czuję, że muszę przeć to mam przeć. Niestety cały poród byliśmy podłączeni do KTG ze względu na nieprawidłowości, dlatego też musiałam rodzić w klasycznej pozycji – na plecach. Jest ona wygodna dla położnych i lekarzy – łatwiej interweniować gdy coś się dzieje – natomiast średnio wygodna dla samej rodzącej. Skurcze stały się coraz słabsze, a dziecko okazało się większe niż wszyscy się spodziewali. Po ok. 1-2 godzinach prób na salę przyszła lekarka z próżnociągiem (vacuum), ale najpierw zrobila użytek z nożyczek chirurgicznych i dała szansę wersji bez “rekwizytów”… No i udało się, bez interwencji próżnociągu i bez znieczulenia, za co jestem im bardzo wdzięczna. Od razu po porodzie dziecko ląduje na brzuchu, a tata – jeśli chce – może przeciąć pępowinę (moje główne wspomnienie to to, że nożyczki chirurgiczne są bardziej tępe niż się spodziewałem – dop. mąż). Poźniej dziecko ważą i ubierają, a mama przystawia dziecko do piersi. Następnie pracownicy personelu “niemedycznego” podają tosta i herbatę dla mamy i taty (można z tego wszystkiego zgłodnieć! – dop. mąż). Po wszystkim można także wziąć prysznic (dają ręczniki i podpaski, natomiast później, na oddziale poporodowym trzeba mieć swoje).

Po porodzie

W porównaniu z porodówką i oddziałem patologii ciąży, oddział poporodowy wygląda, jakby lata jego świetności przypadały na końcówkę lat ‘80. Jest czysto, pościel jest regularnie zmieniana, ale sale i wyposażenie pozostawiały nieco do życzenia. Co więcej, było w nich tłoczno (7-8 łóżek w sali), gwarno (godziny odwiedzin trwały niemal przez cały dzień) i gorąco. Odrobinę prywatności zapewniały zasłony “wokół” każdego z łóżek. Na osobną wzmiankę zasługuje jedzenie – trzy bardzo dobre i różnorodne posiłki “główne” (śniadanie, lunch i kolacja) z możliwością wyboru konkretnego dania w przypadku lunchu i kolacji plus podwieczorek. Minusem była ilość jedzenia, ale po wysiłku jakim jest poród i przy karmieniu piersią każda ilość wydaje się zbyt mała ;-) Z drugiej strony kiedy myślę o szpitalnym jedzeniu w Polsce…

Szpitalna “polityka” jest taka, że matkę z dzieckiem chce się ze szpitala jak najszybciej “wygonić” – nawet po pierwszej dobie, ale do siódmej doby po porodzie odwiedzają ją w domu (codziennie) położne. Moment opuszczenia szpitala zależy jednak od tego jak przebiegał poród oraz jak czują się matka i dziecko, czy dziecko nie ma żółtaczki i czy nie traci na wadze więcej niż powinno. My opuściliśmy szpital dopiero piątego dnia.

Podsumowując

Poród w Irlandii nie był zły. Ogólnie jestem bardzo zadowolona (ja też – dop. mąż) – zarówno z samego szpitala (Rotunda), jak i położnych i lekarzy. Były oczywiście pewne minusy, ale biorąc pod uwagę, że mówimy o publicznej służbie zdrowia całość pozytywnie mnie zaskoczyła.

5 komentarzy do “Ciąża w Irlandii – cz. 11: Poród w Irlandii

  1. Przeczytałam z uwagą Twój post, bo sama przeszłam tutaj(w Irlandii) dwa porody, jedno poronienie, a do tego mam porównanie z jednym porodem w Polsce.
    My mieszkamy w hrabstwie Laois i rodziłam w szpitalu w Portlaoise(który podobno od jakiegoś czasu ma b. złą reputecję, porodówka zwłaszcza) Ciekawa byłam jak jest w Dublinie(znam tylko Crumlin) i generalnie jakichś różnic nie ma. Poza jedną – nas położna nie odwiedzała codziennie w domu. pojawiła się raz, chyba z tydzień, czy dwa po porodzie, zmierzyła dzieciaka, zapytała, jak sobie radze i tyle.
    Moja rodzina w PL była zdumiona tym szybkim wypisaniem ze szpitala, ale faktycznie, drugiego dnia po porodzie, zaraz z rana byłam już wypisana:)

    Pozdrawiam z Portarlington i życzę dużo sił dla Was(szczególnie na nocki). Niech dzieciątko zdrowo Wam rośnie!

    Anka

  2. Witam
    Termin mam za 3 tygodnie będę rodziła w szpitalu w wexford .Mam pytanie jakie papierki trzeba wypełnić przed samym porodem o co pytają? I co załatwić zaraz po wyjściu ze szpitala?

  3. A jak przyjmują obcokrajowców? Nie za dobrze znam jezyk angielski. Mam za sobą już jeden poród w Polsce. Boje sie ze nie dogadam sie z personelem w szpitalu.

    • Na pewno przyjmują wszystkich dobrze, więc o to bym się nie martwił. Bardziej obawiałbym się o barierę językową, więc proponowałbym np. wybrać się na szkołę rodzenia choćby tylko po to, żeby na spokojnie zapytać o najważniejsze słownictwo (części ciała, „czynności” – tzn. polecenia typu „przyj” – słownictwo opisujące stan / położenie dziecka itp.) i oswoić się z nim. Ew. można o to pewnie zapytać GP, przy okazji wizyty kontrolnej. Zaznaczam, że to mój „luźny” pomysł, który przyszedł mi do głowy w trakcie pisania odpowiedzi – wydaje mi się, że to sensowna opcja, ale nie opieram się na naszych doświadczeniach :-)

Odpowiedz na „SandraAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *