Dzień Wolności Podatkowej

Radosna wieść w Polskiej prasie – od jutra Polacy pracują na siebie! 14 czerwca to w 2014 roku dzień, od którego statystyczny Polak – po przeszło 5 miesiącach zarabiania na podatki, ZUS i inne obciążenia fundowane nam przez państwo – wreszcie zaczyna wkładać pieniądze do własnej kieszeni. Krótko? Długo? Rzecz względna, dlatego porównajmy to z Irlandią.

Otóż do danych z 2014 roku nie udało mi się dogrzebać, podobnie jak do tych z 2013 i 2012. W mniej lub bardziej “oficjalnych” raportach, które na szybko udało mi się znaleźć z pomocą Google, jako ostatni pojawia się rok 2011 – wystarczy. A co z tego raportu wynika? Wynika, że Irlandzki Dzień Wolności Podatkowej najprawdopodobniej w tym roku przegapiłem, bo jeśli 3 lata temu przypadał on na 10 maja, to zgaduję, że i w tym roku miał on miejsce raczej w maju, niż w czerwcu i raczej bliżej połowy, niż końca. Co ciekawe, rok wcześniej przypadał on jeszcze wcześniej, bo 27 kwietnia.

Miesiąc różnicy, plus minus. Mieć jedną miesięczną pensję, a nie mieć. Mało? Dużo? Proponuję, by każdy sam sobie odpowiedział na to pytanie.

Wspomniany Raport

Czytaj dalej


Opłaty różne: TV License

Pomyślałem, że warto wspomnieć o jeszcze jednej opłacie, którą niektórzy dopisują do swojego rachunku – jest to odpowiednik Polskiego abonamentu radiowo-telewizyjnego. Jest to roczna opłata w wysokości 160 EUR, którą muszą opłacić wszyscy, którzy posiadają odbiornik telewizyjny.

Czuję się też zobowiązany dodać, że poczta (tak, tak – brzmi jak Polska, prawda?) jest bardzo uciążliwa w zbieraniu tejże daniny, bo mimo iż już dwukrotnie informowałem ich o tym, że telewizora nie posiadam (mailowo oraz na “ich” formularzu, listownie), dwa dni temu po raz kolejny dostałem od listonosza “pocztówkę” z informacją, że mam opłacić abonament albo zadeklarować, że nie mam telewizora… 

Warto też dodać, że nie słyszałem póki co o pomyśle, aby abonament zastąpić “podatkiem” telewizyjnym, który solidarnie będzie płacić każdy, niezależnie od tego, czy ogląda telewizję, czy nie. Jak widać Polska chce koniecznie być o krok dalej w realizowaniu “misji” publicznej przez państwową telewizję.

Czytaj dalej


Dzienne koszty utrzymania w Dublinie

Znów coś dla miłośników cyferek. Pokusiłem się ostatnio o małe podsumowanie moich dotychczasowych wydatków na przestrzeni 3 miesięcy. Ideą było obliczenie orientacyjnego dziennego kosztu życia w Dublinie – coś w sam raz dla osób, które chcą ocenić ile muszą zarobić, by wyjść na swoje.

Liczby, kwoty, numerki…

Dla tych, którzy chcą szybkiej informacji, oto ona – dzienne koszty utrzymania w Dublinie w listopadzie, grudniu i styczniu, w opcji z wynajmem i bez wynajmu:

  • Listopad: 56 EUR / 23 EUR
  • Grudzień: 48 EUR / 16 EUR
  • Styczeń: 54 EUR / 22 EUR

Domyślam się jednak, że niektórych same liczby nie zadowolą, dlatego poniżej przedstawiam nieco więcej informacji i założenia, które stoją za tymi wyliczeniami.

  1. Czym są koszty utrzymania?
    Koszty utrzymania w moim rozumieniu to wszelkie opłaty stałe (w wariancie z i bez kosztów wynajmu, ponieważ tutaj kwoty mogą się bardzo różnić), tj.: mieszkanie (opcjonalnie), prąd, gaz, internet, żywność (zakupy spożywcze), jedzenie (lunche, obiady i kolacje poza domem), art. higieniczne, środki czystości, transport (głównie bilety komunikacji miejskiej, ale także – sporadycznie – taksówki) i doładowanie telefonu.
  2. Czym nie są koszty utrzymania?
    Koszty utrzymania dla podanych wyliczeń nie obejmują wydatków na rzeczy takie jak: wyposażenie mieszkania (meble, wyposażenie kuchni i łazienki etc.), elektronika (od monitora, aż po mikser), ubrania, loty, alkohol. I oczywiście wszystko inne, co zdarzy mi się kupić, a nie mieści się w kategoriach z punktu pierwszego – np. jednorazowe wejściówki etc.
  3. Kim jest “obiekt” eksperymentu
    Mężczyzna, jeszcze dość młody, odżywiający się zdrowo, lubiący gotować. Jem lunche poza domem 2-3 razy w tygodniu (pojedynczy lunch to 8-10 EUR), a kiedy kupuję jedzenie, to stawiam na średnią lub wyższą półkę. W przypadku produktów przetworzonych nie przepłacam za markę; raczej patrzę na skład. W przypadku produktów świeżych interesuje mnie wyłącznie jakość – cena jest sprawą drugorzędną. Miesięcznie wydawałem na żywność – jak do tej pory – 250 – 300 EUR. Wynajmuję mieszkanie “1 bedroom”, poniżej 50 m. kw. w ładnej okolicy. Mało rozmawiam przez telefon, ale intensywnie korzystam na nim z internetu. Nie posiadam auta, nie palę. Nie oglądam telewizji.

Tak w skrócie wyglądają dzienne koszty utrzymania w Dublinie. Mam nadzieję, że ktoś uzna te wyliczenia za przydatne, kiedy będzie rozważać przeprowadzkę do Dublina.

A jak już żona się do mnie sprowadzi na stałe, to zaktualizuję wyliczenia dla dwóch osób ;-)

Czytaj dalej


Wydatki na gaz zaskoczyły mieszkańców!

Dostałem drugi rachunek za gaz – grudzień i styczeń musiały być sporo zimniejsze niż listopad (w sumie nic dziwnego), bo zamiast oczekiwanych / szacowanych 40 – 45 EUR otrzymałem rachunek za dwa miesiące na kwotę niespełna 130 EUR, co daje niecałe 65 EUR miesięcznie.

Oczywiście to dalej nie majątek i płakać nie zamierzam, ale przyznam szczerze – nie spodziewałem się, że moje szacunkowe wyliczenia tak bardzo rozminą się z rzeczywistością.

Czytaj dalej


Rachunki, rachunki…

Tym razem dotarł rachunek za prąd: 104 EUR za 64 dni, czyli w bardzo dużym przybliżeniu 50 EUR miesięcznie. Dokładnie tyle ile się spodziewałem, a specjalnie nie oszczędzałem – na prąd mam wszystko, z wyjątkiem ogrzewania (ale ogrzewanie wody już jest elektryczne).

Aktualizacja: umknęło mi, że jest to rachunek “prognozowany” (co najmniej jeden z trzech odczytów licznika był prognozą, a nie prawdziwym odczytem), tak więc podana kwota będzie wymagała weryfikacji za kolejne dwa miesiące.

Aktualizacja 2: Dzisiaj sprawdziłem stan licznika – mimo, że zrobiłem to 20 dni po dacie wystawienia w/w rachunku, to stan licznika jest mniejszy (!) o prawie 90 jednostek, co przekłada się na ok. 15 EUR różnicy na moją korzyść. Wygląda więc, że Electric Ireland solidnie przeszacowało moje zużycie i w związku z tym spodziewam się konkretnej korekty na kolejnym rachunku.

Czytaj dalej


Cycle to Work, czyli jak można zachęcać do korzystania z rowerów

Na wstępie zaznaczę, że nie jestem miłośnikiem rowerów, a już tym bardziej nie bardzo lubię używać ich jako środku transportu na trasie dom-praca. Pomijając tak trywialną kwestię jak wygoda (siodełko nie jest w żaden sposób wygodne, a po paru kolejnych dniach jeżdżenia moje cztery litery proszą o przerwę), przede wszystkim nie przepadam za uczuciem bycia brudnym przez cały dzień po tym, jak przyjadę spocony do pracy. Mimo moich uprzedzeń poważnie myślę jednak o daniu rowerowi jeszcze jednej szansy. Dlaczego?

Cycle to Work scheme

„Cycle to Work Scheme” jest rodzajem ulgi podatkowej, która obowiązuje w Irlandii. Z racji nieziemskich korków i zawodnej komunikacji miejskiej państwo zachęca ludzi do wybrania roweru. Co więcej, nie robi tego poprzez podnoszenie opłat drogowych, opłaty paliwowej, podatków pośrednich nakładanych na kierowców i stawianie fotoradarów. Słowa „zachęca” użyłem nieprzypadkowo – o ile w Polsce większość „zachęt”, to tak naprawdę karanie wszystkiego dookoła, czego zachęta nie obejmuje. W tym wypadku jednak zachęta jest zachętą – dowolne wydatki na cel „rowerowy” (rower, kask, ubrania itp.) są pokrywane przez pracodawcę, a ten z kolei odlicza je nam od pensji przez 12 kolejnych miesięcy, dzięki czemu pomniejsza ona nasz dochód i – co za tym idzie – podatek oraz składki różnego rodzaju. Limitem w Cycle to Work scheme jest 1000 EUR, co wystarcza na bardzo pokaźne zakupy. O ile ktoś nie jest zapalonym kolarzem, który za 1000 EUR kupuje przerzutki, nie sądzę, żeby ta kwota mogła być niewystarczająca. Manewr można wykonać raz na 5 lat.

Co to oznacza finansowo? Nie chcę się mądrzyć, bo specjalistą od prawa podatkowego w Irlandii nie jestem, ale z moich wyliczeń wynika, że jeśli ktoś wpada w próg podatkowy 41%, to taki też procent ze wspomnianego 1000 EUR pomniejszy jego podatek (w miesięcznych ratach rzecz jasna). Do tego dojdą niezapłacone składki, które bardzo mocno “na oko” oceniam na jakieś kilkadziesiąt EUR. Dodając obie kwoty wychodzi, że cały zakup kosztuje nas ok. 50-55% wartości zakupionego sprzętu. Do tego całość spłacamy przez rok, w nieoprocentowanych ratach.

Proszę mnie poprawić jeśli coś pokręciłem, ale na moje oko Cycle to Work scheme naprawdę wygląda korzystnie.

Czytaj dalej


Wydatki po raz kolejny – gaz

Mała aktualizacja – dostałem pierwszy rachunek za gaz, póki co za niepełny okres rozliczeniowy. Opierając się na opiniach innych osób liczyłem, że rachunek nie przekroczy 50 EUR miesięcznie (przy czym płaci się co dwa miesiące, o ile mi wiadomo) i nie rozczarowałem się – rachunek wyniósł 31 EUR za 23 dni.

Ogrzewanie mam ustawione na ok. 21 stopni, przy czym grzeję dwa razy w ciągu dnia: od popołudnia, kiedy wracam z pracy, do późnego wieczora, kiedy idę spać, a następnie ok. 2.5 godziny rano, żeby nie musieć wychodzić spod kołdry w zbyt niesprzyjających warunkach. Dodatkowo w weekendy, jeśli jest chłodniej, włączam ogrzewanie “manualnie” w ciągu dnia. Przy takim grzaniu temperatura w mieszkaniu nigdy nie spada poniżej 19 stopni, a w czasie mojej największej aktywności trzyma się tuż poniżej 21 stopni – jak dla mnie to komfortowe warunki, biorąc pod uwagę, że większość życia spędziłem w dużym domu, gdzie utrzymanie temperatury powyżej 17 stopni było sporym zamachem na domowy budżet.

Zakładając, że taki okres czasu jest mniej-więcej miarodajny, prosta matematyka podpowiada, że cały miesiąc powinien mnie kosztować ok. 41 EUR. Jak dla mnie OK.

Czytaj dalej


Podsumowania finansowego ciąg dalszy

Tak jak wspomniałem w poprzednim wpisie, wydatki z kategorii “pozostałe” (wydatki na życie, zakupy itp. z wyłączeniem samych opłat za mieszkanie) kosztowały mnie ok. 900 EUR. Ponieważ taka kwota nie mówi wiele, poniżej zamieszczam bardziej szczegółowe rozbicie tej sumy:

  • wyposażenie: 245 EUR
  • transport: 205 EUR
  • jedzenie: 350 EUR
  • środki czystości i higieniczne: 45 EUR

Oczywiście nie dla każdego taki podział musi być tak jasny jak dla mnie, dlatego spieszę z wyjaśnieniami.

Wyposażenie

Na wyposażenie składa się póki co pościel, trochę mniejszych sprzętów kuchennych (deski do krojenia, naczynie żaroodporne) i podobnych rzeczy. Wynajmuję wyposażone mieszkanie, więc nie muszę wydawać na tego typu rzeczy majątku, ale czeka mnie jeszcze parę zakupów w najbliższych tygodniach. Potem – zakładam – że udział tych wydatków w moim budżecie spadnie do zera, z nielicznymi wyjątkami.

Transport

Zacznę od wyjaśnienia, że w podanej kwocie zawiera się także 35 EUR które zapłaciłem za taksówkę kiedy przeprowadzałem się do Clontarf oraz 25 EUR na Leap Card dla mojej żony, która była u mnie z wizytą przez tydzień. Po odliczeniu tych dwóch wydatków pozostaje nam kwota 145 EUR, którą wydałem w niespełna miesiąc.

Tak, niestety łatwo daje się zauważyć: transport publiczny do tanich w Dublinie nie należy. Jeden dzień dojazdu do pracy to 4-5 EUR, zależnie od tego czym jedziemy (i oczywiście przy założeniu, że nie ma przesiadek). Leap Card co prawda ma “limit”, powyżej którego nie płacimy (o ile pamiętam: 9 EUR dziennie lub 35 EUR tygodniowo), ale to i tak dość sporo – 140 EUR miesięcznie. Co więcej, limit ten nie nalicza się w autobusach, z których korzysta większość mieszkańców miasta.

Inną kwestią jest to, że jeżdżąc oglądać mieszkania miałem parę dodatkowych kursów, ale tak czy inaczej muszę liczyć 4.5 EUR dziennie jeżdżąc wyłącznie do pracy przez 5 dni w tygodniu. Daje to z grubsza 100 EUR miesięcznie na dojazdy z wyłączeniem zakupów, wypadów do centrum w weekendy itp. Cóż zrobić… Na rowerze jeździć nie lubię, więc póki co nie mam wyjścia i dlatego zakładam, że miesięcznie Leap Card będzie mnie kosztować ok. 120-130 EUR.

Jedzenie

Tu na mojej rozpisce tak naprawdę istnieje większy podział: umownie nazywam te dwie kategorie “jedzenie” i “żywność”. Pierwsza z nich kosztowała mnie do tej pory 140 EUR, a druga – 210 EUR.

„Jedzenie” to wszelkiego rodzaju lunche w pracy, wyjścia na kawę itp. O ile w Polsce ich unikałem (raz, że miałem jedzenie za darmo w pracy, a dwa – więcej gotowaliśmy z żoną), to mieszkając tutaj jadam na mieście od 3 do 5 razy w tygodniu. Główny powód jest taki, że nie mam jedzenia w pracy, a nie zawsze mam czas przygotować sobie coś w domu. Drugi jest taki, że gotowanie dla jednej osoby nie jest tak opłacalne i jeśli mam jeść coś trzy dni, a potem wyrzucić resztę, to wolę wydać 20% więcej i zjeść „gotowca”, jednocześnie oszczędzając swój czas. Tak czy inaczej, nawet licząc codzienne lunche w pracy (6 – 10 EUR, liczmy średnio 8 EUR) i 50 EUR zostawione w jakiejś knajpce co drugi weekend ta kategoria nie powinna przekroczyć 260 EUR miesięcznie. Realnie planuję się jednak raczej zamykać w okolicach 170-200 EUR, bo jednak raz na jakiś czas sobie coś ugotuję ;-)

Druga kategoria to zakupy spożywcze do domu – zarówno te “długoterminowe” (puszki, konserwy, ryże, makarony), jak i te codzienne (chleb, mleko). Tu ciężko mi coś analizować, bo cena zależy od tego co jem – czasami jem więcej mięsa, a czasami mniej. Czasami robię większe zakupy na zapas, albo kupuję jakiś pojedynczy, droższy produkt. Do tego kwota wydawana tutaj w dużym stopniu zależy od tego ile jem na mieście. Z tego powodu ciężko mi ocenić ile będę wydawał na takie zakupy w najbliższym czasie, jednak sądzę, że 300-350 EUR raczej nie przekroczę, nawet nie jedząc na mieście.

Ogólnie ciężko wyrokować i szacować wydatki na podstawie jednego miesiąca, ale jedzenie z całą pewnością nie jest czymś, na czym planuję oszczędzać – staram się zachowywać rozsądek w wydatkach, ale lubię jeść i lubię jeść dobrze (i zdrowo), więc póki co daję sobie 500 EUR miesięcznego budżetu na jedzenie (w sumie – dla jedzenia na mieście i zakupów) i jestem ciekaw co z tego wyjdzie ;-)

Podsumowanie

Jak widać, koszty życia są spore. Oczywiście jeśli ktoś odczuwa potrzebę, to można oszczędzić na wynajmie, na jedzeniu, na transporcie… Praktycznie na wszystkim, ale pewnych rzeczy się nie przeskoczy i warto mieć świadomość wydatków. Z drugiej strony mam wrażenie, że w stosunku do zarobków koszty życia tutaj naprawdę nie są dużo większe niż w Polsce, a za to, co zostanie w portfelu po opłaceniu “stałych” wydatków na życie, można kupić znacznie, znacznie więcej niż u nas. Tak czy inaczej, do tematu wydatków na pewno jeszcze nie raz wrócę, choćby przy okazji opłat za media.

Czytaj dalej


Pierwsze podsumowanie finansowe

Jako że od mojego przyjazdu do Irlandii minął już prawie równy miesiąc, postanowiłem zrobić wstępne podsumowanie wydatków (mam taki nawyk, że spisuję to, co wydaję, żeby – jeśli w jakimś miesiącu przesadzę – wiedzieć gdzie utopiłem za dużo pieniędzy). Oto moje wyliczenia i “analizy” – zaczynam od bardzo ogólnego podsumowania, a w kolejnym poście postaram się rozbić podane kwoty nieco dokładniej.

Krótko i zwięźle

Wszystkie dotychczasowe wydatki związane z wyjazdem przeprowadzką do Irlandii kosztowały mnie ok. 3400 EUR.

Dla ciekawskich

W podanej wyżej kwocie zawierają się:

  • przelot: ok. 80 EUR
  • zakwaterowanie do momentu znalezienia mieszkania (10 dni): ok. 400 EUR
  • depozyt i czynsz za pierwszy miesiąc wynajmu: 2000 EUR
  • inne wydatki (jedzenie, transport itp.), w tym także “doposażenie” mieszkania: ok. 900 EUR

Warto zaznaczyć, że podana kwota NIE zawiera żadnych opłat za media – pierwszą płatność (UPC) mam wyznaczoną dopiero na koniec miesiąca.

W kolejnym wpisie postaram nieco dokładniej napisać co zawiera się w ostatniej z podanych wyżej kwot i jakich kosztów życia w związku z tym się spodziewam.

Czytaj dalej


Konto bankowe i przelewy do Polski, czyli groszowe sprawy raz jeszcze

W nawiązaniu do moich wcześniejszych rozważań dotyczących konta, walut i „zarządzania” pieniędzmi, oto na czym stanęło:

Konto Irlandzkie

Tu zdecydowałem się postawić na AIB – z zasłyszanych opinii wydaje się to być w miarę przyjazny bank z darmowym kontem przy utrzymywaniu na nim środków powyżej 2500 EUR. Do tego przelewy do Polski są darmowe.

Aktualizacja (Styczeń 2016): Korzystam z AIB od ponad 2 lat i jestem zadowolony. Bankowość internetowa jest tu dość zacofana, ale ogólnie wszystko czego mi potrzeba jest dostępne online. Konto i przelewy faktycznie darmowe.

Konto walutowe

Zdecydowałem się na założenie konta walutowego w mBanku. Uznałem, że skoro mam u nich konto osobiste, nie ma sensu kombinować z kolejnym bankiem (oczywiście gdyby ktoś powiedział, że głupotą jest ładowanie całych oszczędności do jednego worka – mam jeszcze jedno konto w innym banku, gdzie trzymam część pieniędzy). Brak opłat za “typowe” operacje, z wyjątkiem przelewów wychodzących do banku innego niż mBank oraz przelewów zagranicznych (w obu przypadkach: 0.25%, maksymalnie 200 PLN).

Karta debetowa

Zwykła karta do konta walutowego. Wypłaty za granicą w EUR za darmo, opłata roczna 30 PLN płatna od drugiego roku.

Wymiana waluty

Oczywiście wszystkie te zabiegi nie miałyby sensu, gdybym zamierzał przelewać pieniądze między moim kontem w PLN i kontem w EUR bezpośrednio – mBank może nie pobiera prowizji za takie przelewy, ale kurs po którym wymienia walutę jest – delikatnie mówiąc – śmieszny (w dniu dzisiejszym kurs średni EURO w NBP to 4.19 PLN, kantory sprzedają EUR po 4.20 – 4.22 PLN, a mBank… 4.31 PLN), dlatego wymiany zamierzam dokonać przez jeden z dwóch serwisów: Walutomat lub Cinkciarz. Nie zdecydowałem się jeszcze z którego skorzystam – muszę się im dokładniej przyjrzeć. Są to serwisy, które pośredniczą w wymianie pomiędzy użytkownikami – po uwzględnieniu ich niewielkiej prowizji kurs wymiany jest zwykle porównywalny z kursem średnim NBP.

Aktualizacja (Grudzień 2013): zdecydowałem się na Cinkciarz.pl i polecam ten wybór. Tanio, szybko i wygodnie. Jeśli planujesz się zarejestrować, to możesz skorzystać z mojego linka polecającego poprzez kliknięcie w banner poniżej – będę wdzięczny, ale nie namawiam, bo polecam Cinkciarza za jakość ich usług, a nie za parę groszy prowizji, które oferuje.

Oczywiście otwarta jest kwestia tego, czy pewnego dnia moje pieniądze nie “wyparują” podczas takiego transferu, bo firma ogłosi upadłość – to też muszę jeszcze przemyśleć, jeśli będę miał w perspektywie wymianę większej kwoty.

Aktualizacja (Styczeń 2016): Cinkciarz.pl przeszedł przez te dwa lata długą drogę i jest już całkiem poważną firmą działającą w „finansach”, więc ryzyko tego, że znikną gdzieś z pieniędzmi wydaje mi się już marginalne.

Płatności w funtach (GBP) i zakupy w UK

Temat tylko luźno powiązany z przelewami do Polski, więc w przyszłości pewnie trafi do osobnego wpisu, ale póki co znajdzie się tutaj. 

Aktualizacja (Marzec 2017): temat przeniesiony do osobnego wpisu.

Plan Użytkowania

Przed wyjazdem wymieniam PLN na EUR za pośrednictwem Cinkciarza lub Walutomatu i pieniądze te lądują na koncie walutowym w EUR. Dodatkowo biorę do kieszeni kilkaset EUR na wszelki wypadek – te kupię w zwykłym kantorze.

Na miejscu dowolnie korzystam z karty i płacę głównie gotówką. W razie czego mogę też przelać pieniądze z konta walutowego, ale gotówka wyjdzie taniej.

Po założeniu konta w banku Irlandzkim wpłacam tam nieco gotówki i czekam na pensję ;-) Przed którąś z kolei wizytą w kraju, jeśli uznam, że potrzebuję wymienić EUR na PLN, przelewam EUR z banku Irlandzkiego na konto walutowe w mBanku, a potem (tu wpada prowizja dla mBanku) za pośrednictwem Walutomatu / Cinkciarza na konto PLN.

Tadam!

W teori pięknie i (dość) tanio. Zobaczymy jak wyjdzie w praktyce.

Czytaj dalej